WSPÓŁPRACA

4/26/2016

REZYGNACJA ZE STUDIÓW * PRZYCZYNY * SKUTKI


Witam wszystkich serdecznie :) W końcu zabieram się za post, który planowałam od kilku ładnych miesięcy. I oto nadszedł ten dzień, dzień w którym podzielę się z Wami moją studencką przygodą. Otóż małe miasta jak wszystkim wiadomo dają małe możliwości. Pochodzę z Nowego Sącza, niewielkiego miasteczka na południu Polski. To tutaj całe życie się edukowałam, tutaj mam znajomych, tutaj chciałam się rozwijać, piąć ku górze. Właśnie tutaj rozpoczęłam swoją studencką przygodę w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej, na kierunku ekonomia o specjalizacji finanse i rachunkowość przedsiębiorstw. Licencjat trwa 3 lata, i kończy się obroną pracy. Po obronie zdobywamy tytuł, który nie daje nam tak naprawdę nic, nie uzyskujemy nic poza satysfakcją. Przygotowując się do obrony, przez całą drogę pisania pracy, zbierania materiałów "służy nam pomocą" pewna osoba zwana promotorem. Ja trafiłam na takiego, który niestety pomocnym nie był, a wręcz przeciwnie, utrudniał dopięcie wszystkiego w całość w odpowiednim terminie. Moim skromnym zdaniem osoby, które przekraczają pewną granicę wieku powinny być odsyłane na emeryturę przymusowo. Osiemdziesiąt kilka lat, może więcej... to już zdecydowanie przesada. Bardzo marzyły mi się studia w Krakowie, ze względu na to, że Kraków ma renomowane uczelnie po ukończeniu których jest się czym chwalić ale także ze względu na Ł, bylibyśmy po prostu bliżej. Z trudem i wielką determinacją udało mi się złożyć pracę licencjacką do sekretariatu w ostatecznym terminie. Do obrony uczyłam się równy tydzień, a to wszystko przez upór pewnego starszego pana, który zapominał o tym co mówił przed dosłownie pięcioma minutami. Czwartek obrona, piątek rano egzamin wstępny na UEK. Cała noc zarwana, krew, pot i łzy.. sterty kartek, notatek.. ja i jakieś osiem godzin żeby wszystko ogarnąć. Dwie godziny snu, dwie godziny drogi do Krakowa.. ZDAŁAM ! Ale to dopiero początek. Teraz przyszła kwestia mieszkania. Znalazła się dobra dusza, która powiedziała wprost : oddam Ci swoje 32m2 na czas studiów, najważniejsze żebyś miała możliwość się kształcić... Brzmi jak z bajki. Wszystko byłoby naprawdę super gdyby słowa te nie padły z ust siedemdziesięcioletniego znajomego rodziny. Raz się żyje. Pojechaliśmy z Ł zobaczyć mieszkanie, mieliśmy pewne obawy co do tego jak może ono wyglądać jednak nadal paliła się iskierka nadziei. Kiedy pierwszy raz weszliśmy do mieszkania chciało mi się najzwyczajniej w świecie płakać. Ale, że jestem optymistką pomyślałam, że przy odrobinie chęci i środków pieniężnych wszystko da się zrobić. Więc zaproponowałam mały remont, na który właściciel nie wyraził zgody. Dopięłam jednak swego i przy pomocy Ł i rodziców, stworzyliśmy tam niezłe warunki jak na studenckie mieszkanie. Zaczął się rok akademicki. Nie miałam pojęcia w którą stronę iść po wyjściu z klatki schodowej, kompletnie nie znałam okolicy. Nie wiedziałam jakim tramwajem dojadę na uczelnie. Wszystkiego się stopniowo uczyłam, we wszystkim pomagał mi Ł. Mieszkał jakiś czas ze mną i tą kwestię także musieliśmy ustalić z właścicielem, który starymi zasadami żyjący kręcił nosem i mówił, że jestem tam po to żeby się UCZYĆ, a nie zawracać sobie głowę CHŁOPAKAMI (to trochę jakbyśmy byli nastolatkami). Postawiłam na swoim. Gdy tylko miałam wolne od zajęć jechaliśmy do Balic, do Ł. Tam spędzaliśmy wolne chwile. W tygodniu nie miałam ani dnia spokoju. Ok. 10 rano codziennie, CODZIENNIE starszy Pan przychodził kontrolować to co robię, co jem, co mam w lodówce, czy posprzątałam, czy oglądam TV, czy nie zużywam za dużo wody, prądu itp. Codziennie słyszałam od staruszka, że nie powinnam prostować włosów, bo się niszczą, że powinnam wyłączać TV kiedy mam włączony komputer, że jajka powinnam kupować na pobliskim targu a nie w supermarkecie.. Cierpliwość się kończyła. Nie mogłam spać bo ciągle słyszałam, jak ktoś wkłada klucze do zamka w drzwiach.. Obsesja. Nie skupiałam się na tym co dzieje się na uczelni do tego stopnia, że nie wiedziałam o której godzinie zaczynają się w danym dniu zajęcia. Oboje z Ł byliśmy wkurzeni sytuacją. Na studiach też nie było dobrze. Po kilku tygodniach stwierdziłam, że finanse są nudne, że tak naprawdę nie chcę tego robić w życiu, że chcę czegoś innego. Wszystko skumulowało się i tak zapadła decyzja o rezygnacji. Wyszłam z mieszkania z jedną torbą pełną najpotrzebniejszych rzeczy. Pojechałam do domu. Kiedy już ochłonęłam poprosiłam Ł o pomoc w wyprowadzce. Weszliśmy do mieszkania po resztę rzeczy, a tam starszy Pan przygotowywał sobie obiad. Nie wyobrażacie sobie mojej miny :) 15 minut zajęło nam wyniesienie wszystkiego i już nigdy tam nie wróciłam. To właśnie moja historia. Dość dużo tekstu. Nie wiem czy znajdzie się ktoś tak wytrwały aby przeczytać to wszystko, jednak piszę to też trochę dla siebie. Tak na przyszłość. Na pamiątkę.


     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz